Niedaleko stołecznego miasta Meksyk w kraju o tej samej nazwie, ściany Piramidy Słońca nie przypominają już w niczym świetności tego miejsca sprzed kilkuset lat. Piramida została zbudowana jako obiekt kultu dla przebłagania ducha słońca. Aztecy zabili tutaj wiele tysięcy ludzi w celu oddalenia gniewu słońca i uproszenia żyzności plonów, które wiązali ze światłem. Osoby przeznaczone na ofiarę szły szeroką ulicą. Wcześniej prawdopodobnie pogańscy kapłani Azteków oszałamiali ich jakimiś substancjami, by wyłączyć w nich instynkt walki o życie i nie mieć problemu z uciekinierami. Ofiara okrutna, tym okrutniejsza, że bardzo wielu to były najlepsze córki i najlepsi synowie z azteckich rodów. Wedle ich rozumowania, tylko to, co dorodne i wartościowe mogło być skuteczną i miłą bogom ofiarą. Trudno tej logice odmówić sensu.
+Veni Sancte Spiritus! 3 nd Wielkiego Postu 3 marca 2024
Wj 20,1-17; Ps 19; 1 Kor 1,22-25; J 2,13-25
Bracia i Siostry w Chrystusie!
Kult zawsze łączy się z ofiarą. Czcić bogów byle czym nie wypada. Mogą się zemścić, jeśliby odkryli, że składa się im kulawego baranka albo ślepą kurę. Tym bardziej, jeśli w hierarchii ofiar znaleźli się mężczyzna i kobieta. Musieli być zdrowi i godni. Takie ludzkie ofiary musiały przejść głęboką ideologiczną zmianę myślenia, aby uznać, że ich życie, zniweczone rozcięciem noża przyniesie chwilowe uśmierzenie gniewu takiego czy innego bóstwa. U podłoża wszystkiego nie było żadnej miłości. Był tylko dojmujący lęk. Kult bez miłości, ale z lęku jest bałwochwalstwem, jest niewolnictwem iluzji i emocji. Nie rozwija. Niszczy. Gorszy, gdy weźmie się pod uwagę, że najczęściej funkcjonariusze takiego kultu sami nie składają siebie w ofierze, ale chętnie dysponują, kto taką ofiarą ma zostać.
Mroczne czasu kultu azteckiego w Ameryce Środkowej skończyły się, gdy w XVI wieku przybył tam Hernan Cortes i misjonarze franciszkańscy z Hiszpanii. Niestety, nie stały się te czasy mniej uciążliwe czy pokojowe, ale Aztekowie, z rozkazu króla Montezumy zaprzestali ostatecznie zabijania ludzi w ofierze dla boga słońca. Przybysze ze Starego Kontynentu, z krzyżem i Ewangelią w ręce starali się mówić Indianom o Człowieku, który był jak Wschodzące Słońce. Głosili, że On sam siebie złożył w Ofierze, aby własną krwią wyzwolić ludzi od śmierci wiecznej. Nauczyciele wiary chrześcijańskiej mówili, że jest jeden Bóg w Trzech Osobach, jak jedna nóżka koniczynki i trzy jej listki. Stwierdzali, że ten Bóg jest Ojcem, który kocha, Synem, który oddał życie z miłości i Duchem, który tę miłość nieustannie sprowadza na ludzi. Misjonarze powiedzieli, że kult Boga w Trójcy Jedynego dokonuje się z miłości, a nie z przerażenia. Kult chrześcijański ma u podstaw miłość do Boga, a nie strach przed Bożym gniewem. W chrześcijaństwie składanie daru jest od zawsze wykładnikiem miłości.
Gdy w dzisiejszej ewangelii św. Jan nakreślił nam obraz rozgniewanego Jezusa w świątyni jerozolimskiej, uczynił to nie dlatego, aby pokazać ludzkie emocje Syna Bożego. To nie jest jakiś portret psychologiczny ukazujący nam (proszę darować określenie) – Jezusa „nerwusa”. Cel św. Jana jest inny. On pokazuje miejsce czyli świątynię i działanie, które porządkuje sens tego miejsca, które ma swoją godność ze względu na zamieszkanie Boga, gdzie przecież nawet nazwa „Święte Świętych” wyraża wyłączenie z doczesnego użytku tej przestrzeni. Wedle wiary Żydów, tam mieszkał i przebywał Adonaj, jedyny Bóg. Dlatego Jezus działa z gniewem, który jest bojaźnią Bożą, gniewem w Duchu Świętym. Św. Hilary pisząc o bojaźni Bożej stwierdził: „Bojaźni Bożej trzeba się (…) uczyć, ponieważ nabyć ją można tylko przez naukę. Nie jest ona bowiem tym samym, co strach, lecz mieści się w granicach wiedzy. Nie wynika też z trwogi dręczącej człowieka, lecz zdobywa się ją przez zachowywanie przykazań, przez spełnianie dobrych uczynków w życiu niewinnym i przez poznanie prawdy. Dla nas bojaźń Boża zawiera się całkowicie w miłości i miłość doskonała stanowi pełnię tej bojaźni”(komentarz do psalmu 128). Jezus złoży Ofiarę miłości, nie lęku.