Kiedyś spotkałem francuskiego kapłana, który na długo nim został księdzem, bardzo się w życiu pogubił. Utracił wiarę, poszukiwał spełnienia i szczęścia w kulturze Dalekiego Wschodu. Wyjechał do Tybetu. Został lamajskim mnichem, który modlił się bezmyślnie, bezwolnie, bezosobowo. Potrafił się wznosić w powietrzu. Potrafił odbierać cudzy fizyczny ból przez położenie swej ręki. Nie potrafił kochać.
+Veni Sancte Spiritus! 5 nd WN B 28 kwietnia 2024
Dz 9,26-31; Ps 22; 1 J 3,18-24; J 15,1-8
Bracia i Siostry w Chrystusie!
Nim rozwinę wątek francuskiego kapłana, chcę zatrzymać się na tym, co w słowie Bożym naszej niedzieli najważniejsze. Chcę skupić się na słowie, które jest bardzo ważne, choć krótkie: „trwać”. Ten wyraz kilkakrotnie został dzisiaj wypowiedziany przez Zbawiciela w ewangelii.
Jacques Verlinde, Francuz, od którego zacząłem homilię, był z zawodu fizykiem. W roku 1968, kiedy na świecie doszło do różnego rodzaju buntów, walk ulicznych, bardzo krwawych zamieszek młody francuski fizyk rozczarował się kulturą krajów zachodnich. Nie umiał znaleźć odpowiedzi na pytania o sens i cel życia. Dostrzegał, że kruszą się niezłomne dotąd autorytety moralne władzy, które nie umieją obronić swych rodziny przed egoizmem i tragedią rozwodu. Nauka nie daje odpowiedzi na pytania o ból, cierpienie, wojnę i śmierć. Jacques szukał odpowiedzi po co żyć w obcych, azjatyckich, pozornie atrakcyjnych filozofiach. Wydawało mu się, że znalazł odpowiedź w buddyzmie. Jak wspomniałem, wyjechał do Tybetu, gdzie został lamajskimi mnichem. Tymczasem, gdy jacyś mieszkańcy Europy zapuścili się do lamajskiego klasztoru, w którym Verlinde zamieszkał ktoś powiedział przy nim słowo JEZUS. Niby nic, rozmowa miała swoje inne, ważniejsze wątki. Ale słowo pozostało. Niepokoiło. Dzwoniło w uszach. I zaczęło się powoli upominać o swoje miejsce, zaczęło pracować budząc w Jacquesie wątpliwości, niepokoje, a nawet jakąś tęsknotę. Tak rozpoczęło się nawrócenie, odkrywanie Słowa żywego, jakim jest JEZUS. Francuz wrócił do wiary katolickiej, odstąpił z drogi pogaństwa. Wrócił do Europy, przeszedł etap oczyszczenia, wyrzeczenia się złego ducha i oddania życia Bogu tj. przyjęcia JEZUSA jako jedynego Pana i Zbawiciela. Zaczął się modlić, przyjmować sakramenty święte. Miarą powrotu i wyzwolenia spod wpływu złych duchów była chwila pokusy, gdy rodzony ojciec prosił go, aby położył ręce na ciężko chorej matce i zabrał z niej na sposób lamajski cierpienie. Verlinde uległ ojcu i … nic nie zadziałało. Jakiś czas potem odkrył powołanie do życia kapłańskiego i przeszedłszy formację został księdzem katolickim.
Dlaczego ta może długa historia? Może nawet już kiedyś tutaj opowiadana. Wciąż bowiem we mnie żyje i umacnia ta postawa głębokiego odejścia od pogaństwa i powrotu do Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Powrotu, bo ewangeliczne wszczepienie Jacquesa przez chrzest nigdy nie zostało unieważnione.
Przypowieść o winnym krzewie jest doskonałą ilustracją tego, jacy jesteśmy słabi, gdy zablokują się nasze kanały do czerpania z pnia Winnego Krzewu, którym jest Kościół. Jezus pięć razy użył słowa „trwać”. Wyraz „trwać” (po gr. menein) oznacza stałe przebywanie, nie tylko krótki postój. Ale ma też głębsze znaczenie: „mieszkać” czyli znaleźć swoją przestrzeń życiową, swój odpoczynek, swoją radość, swoją pracę w słowie Boga, które On mi posyła. Od chwili chrztu świętego jesteśmy wszczepieni w Winny Krzew Kościoła Świętego i Duch Święty w nas mieszka. Czy my mieszkamy z Nim razem? Czy my spotykamy się z Nim w naszym sercu, aby z Nim dzielić radości i obawy, siły i zmęczenie, pociechę i lęk? Duch Święty jest miłością Ojca i Syna w nas, jest życiową przystanią, prawdziwym Gospodarzem domu naszego wnętrza. Tak powinno być. A jak jest? Czy umiem trwać w miłości Ojca zachowując Jego przykazania? Potrzebujemy takiej wiary, która uzdalnia nas do częstego, a nawet stałego przebywania z Bogiem. Wtedy możemy przynieść owoc obfity.