Niedawno przeczytałem taki wpis w medium społecznościowym, z którego korzystam. Ktoś napisał: „Przed chwilą dzwoniła koleżanka. Znamy się ze studiów i mówi: „Basia, pomódl się za mojego Henia, stan krytyczny. I daj proszę na mszę.
–Jak to? -zapytałam. Przecież oboje jesteście niewierzący.
Usłyszałam płacz i słowa:-Kto prosi, wraca do Boga.
+Veni Sancte Spiritus! 13 nd zw. B 27 czerwca 2021
Mdr 1,13-15; 2,23-24; Ps 30; 2 Kor 8,7.9.13-15; Mk 5,21-43
Bracia i Siostry w Chrystusie!
Dlaczego taka sytuacja nie mogłaby się pojawić za czasów Jezusa? Nie tylko dlatego, że nie było mediów społecznościowych. Chodzi o wykluczenie Boga ze swego życia. Nikomu do głowy by nie przyszło, aby uważać, że Boga nie ma. Nikt z Żydów nie uważałaby za właściwe żyć bez modlitwy, ofiary i kultu. Owszem, wielu grzeszyło i żyło pozorami miłości do Boga i bliźniego, ale nikt by nie stawiał Boga na zupełnym poboczu swojego życia i zwracał się do Niego traktując nawet nie jak na Pogotowie Ratunkowe, ale jako zabieg ostatniej szansy. Zauważam, że są ludzie, którzy nie tylko nie wierzą w Boga, budują życie na samych sobie i wartościach doczesnych. Dostrzegam także takich, którzy nie wierzą, bo się pogubili w życiu, a nigdy naprawdę nie doświadczyli bezinteresownej miłości, nie doświadczyli poczucia bezpieczeństwa, przynależności czy akceptacji.
Spójrzmy jednak na dzisiejsze słowo Boże, które pokazuje, że dla pewnych osób Jezus z Nazaretu przechodzący nad jeziorem jest absolutnym celem spotkania, jest w tym czasie i tym miejscu uznany za najważniejszego rozmówcę. Przełożony synagogi Jair jest człowiekiem wiary żywej i dojrzałej, pokornej. Spieszy do Jezusa, bo widzi w nim moc proroka – człowieka wiarogodnego, rozmodlonego i bezinteresownie oddanego ludziom. Wierzy, że w Jezusie miłujący Bóg objawia swoją dobroć. Wierzy, że Bóg może uzdrowić jego dziecko przez działanie Jezusa. Zapewne daleki jest od przypuszczenia, że Jezus jest Bogiem, jest Synem Boga. Ale najważniejsze jest mu znane – na słowo Jezusa zmienia się człowiek. Bo to jest słowo pełne mocy. Nie tyle energii naturalnej, co mocy wypływającej z głębi Bożego miłosierdzia.
Do Jezusa spieszy też bezimienna, starsza kobieta, od lat cierpiąca na krwotok. Nic nie wie, że na bieżni do Jezusa znajduje się już Jair. Ona jest na tyle skromna, a przy tym zmęczona i zawstydzona intymnością jej problemu, że nie odważa się do Jezusa powiedzieć słów prośby. Przybliżywszy się z wiarą dotyka szaty Jezusa. I w jednej chwili zostaje uzdrowiona…
Dwoje różnych, nieznanych sobie ludzi nagle zwraca się ze swoimi gardłowymi sprawami ku Jezusowi: Jair i bezimienna kobieta. Oboje świadomi mocy Jezusa, oboje zdeterminowani. Niezależnie od siebie, choć w tym samym miejscu i czasie. Różni ich pewnie wiele, ale co ich łączy? Wiara w uzdrawiającą moc Jezusa. Absolutna pewność, że przez niego Bóg może się udzielić i przywrócić życie i zdrowie. Ale wiara w Jezusa uzdrowiciela to za mało. Zarówno Jair jak i bezimienna kobieta mają wiedzę o Jezusie. Oboje wiedzą, że Ten Człowiek nie bierze żadnych pieniędzy za swoją posługę, nie uzależnia emocjonalnie od siebie jak czynią sekciarze. Wiedzą, że Jezus z Nazaretu jest całkowicie bezinteresownym prorokiem Boga, który mówi rzeczy ciągle przez świat grzechu zapominane i wypierane. Chrystus, który mówi trudną prawdę o grzechu, nie zyskuje poklasku u wygodnych i bogatych. Jego słuchają ci, którzy pracują nad swoim życiem w prawdzie nawrócenia. Takim ludziom warto przypominać ważne rozróżnienia:
Jeśli kogoś kochasz za jego urodę, to nie jest miłość, ale pożądanie.
Jeśli kogoś kochasz za jego inteligencję, to nie jest miłość, lecz podziw.
Jeśli kogoś kochasz dla jego majątku, to nie miłość, ale zainteresowanie.
Jeśli kogoś kochasz i nie wiesz dlaczego, to jest prawdziwa miłość.
Idę do Boga, bo Mu wierzę. Ufam Bogu, bo On mnie kocha. Czy to coś dziwnego?