Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona. Zapowiadał się jako znakomity malarz, był ceniony przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki. Wiemy, że była to jeszcze i dlatego natura bogata, że nie szczędził siebie. Dał tego dowód, gdy jako niespełna 20-letni młodzieniec wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Wszystko postawił na jedną kartę dla miłości Ojczyzny. Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci, zamiast własnej nogi, nosił protezę.
+Veni Sancte Spiritus! 12 nd zw. B 20 czerwca 2021
Hi 38,1.8-11; Ps 017; 2 Kor 5, 14-17; Mk 4,35-41
Bracia i Siostry w Chrystusie!
Powyższe słowa pochodzą z kazania kard. Karola Wojtyły na 50 – lecie śmierci Br. Alberta Chmielowskiego, którego od roku 1991 czcimy jako świętego. Kilka dni temu obchodziliśmy jego liturgiczne wspomnienie. Jest to postać, która znakomicie wpisuje się w dzisiejsze słowo Boże. Jest żywym przykładem pokory Hioba, przynaglenia ku miłości, o którym mówi św. Paweł i wreszcie pokonania własnego lęku dzięki Chrystusowi.
Hiob został ogołocony z dóbr materialnych, stad owiec i bydła. Hiob zachorował. Stracił dzieci. Czy można wyobrazić sobie jeszcze gorsze położenie i ból? Można. Oto przyjaciele przychodzą do Hioba i szczerze namawiają go do wyznania swoich grzechów, których nie popełnił. Wmawiają mu, według swojej logiki, że Bóg go ukarał za jakieś okropieństwa niewidoczne dla ludzkich oczu. Nie są w stanie uwierzyć, że Bóg dopuszcza próbę wiary na Hioba. Nie dostrzegają już w Hiobie tego serdecznego, gościnnego, hojnego, rozmodlonego przyjaciela. Widzą w nim obłudnika, którego Bóg rzekomo ukarał sprawiedliwie za skrywane grzechy. Tymczasem słowo Boże mówi, że przyroda należy do Stwórcy. Morze i chmury pozostają pod Bożą kontrolą. On je ujmuje w fizyczne prawa, czuwa nad siłami żywiołu. Tym bardziej człowiek jako maleńki element stworzenia pozostaje pod Bożą opieką.
Św. Paweł powie o sile większej niż moce natury – o miłości Chrystusa. Chodzi nie tyle o miłość Jezusa do nas (bo ona wyraziła się Ofiarą Krzyża i powstaniem Syna Bożego z martwych). Chodzi o naszą relację z Jezusem. Jeśli pozostajesz w Chrystusie czyli budujesz z Nim stałą więź, szukasz i wypełniasz Jego wolę, wtedy jesteś nowym stworzeniem. Na drugiego człowieka nie patrzysz już „wedle ciała”, ale Chrystusowym spojrzeniem ogarniasz go miłością. Może to trudne, ale aby tak się stało, trzeba najpierw zobaczyć w potrzebującym człowieku samego Chrystusa. Jak kiedyś Adam Chmielowski w pewnym bardzo biednym mężczyźnie dostrzegł Chrystusa, ubiczowanego i ubranego w cierniową koronę. Namalował tę wizję posiłkując się nazwą Piłata Ecce homo. Nie mógł w swym nadwrażliwym sercu znieść poniewierki Boga na ulicach Krakowa. Stał się bratem dla biednych i odrzuconych. Przybrawszy szary habit zaczął organizować ludzkie warunki w miejskiej ogrzewalni. Zdziczałym i nieufnym ludziom przywrócił godność.
Warto sobie wyobrazić ogromne znużenie Jezusa, gdy śpi w łodzi. Zasnął ze zmęczenia. Powierzył siebie apostołom. Byłoby wszystko pięknie, gdyby nie wicher i fale. Zdenerwowanie uczniów przechodzi w przerażenie. Wrzeszczą na Jezusa. On się budzi, uspokaja wodę i powietrze. Pyta: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?
Czasem myślę, że każdy kto chce być świętym musi się znaleźć w takiej łodzi przy śpiącym Jezusie. Niejako przejść próbę Jezusa „wyłączonego”, gdy jesteśmy w zagrożeniu. Adam Chmielowski pokonuje koszmar swoich skrupułów, gdy mądry kapłan wskazuje mu Boże miłosierdzie. Adam wierzy, że miłość jest większa niż grzech. Gdy wróci do Krakowa tam zobaczy, że Jezus powierza mu się w ubogich. Tam Adam stanie się św. br. Albertem. Oto droga ewangelii: w godzinie próby powierzyć się się bliskości Jezusa. Wierzysz, że może ci dać głęboką ciszę?