A niech mi ksiądz powie, czy ksiądz wierzy w istnienie Boga? Słowa kobiety skierowane do mnie w trakcie wizyty duszpasterskiej wywołały natychmiast mój wewnętrzny śmiech, a zaraz potem refleksję: Przecież ona mówi to z powagą?! Trochę potem dotarło do mnie, że to pytanie nie jest wcale pozbawione sensu. Posmutniałem. Czy nie zasłaniam Chrystusa, skoro stawiają mi takie pytanie?
+Veni Sancte Spiritus! 3 nd zw rok A
Mt 4, 12-23 26 stycznia 2020
Bracia i Siostry w Chrystusie!
Opowieść samotnej wdowy snuła się licznymi wątkami: a to o prześladowanym w stanie wojennym mężu, który potem rozchorował się psychicznie i chodził po domu z nożem, a to o braku potomstwa, a to o sile modlitwy. Właśnie ten ostatni temat doprowadził ją do zadania mi ważnego pytania o wiarę w istnienie Boga. Moja pycha powiedziała mi najpierw: dobre sobie! Czy ona czuje co mówi i do kogo?! Przecież przed chwilą się modliliśmy, ucałowała krzyż… Kiedy odruch pychy został w głowie przepchnięty przez światło rozumu, odezwało się sumienie: no bracie, czy ty rzeczywiście żyjesz Bogiem, czy ty Go traktujesz jak kogoś tu i teraz bliskiego i prawdziwego? Może, kapłanie, twoje świadectwo wiary jest cieniutkie, skoro ta poczciwa kobieta tak pyta?
Dzielę się tym, bo dzisiejsza ewangelia stawia mi pytanie o jakość mojego powołania do życia z Bogiem i w Bogu. Jezioro Galilejskie było miejscem pracy dla rybaków, których Chrystus zechciał uczynić swoimi uczniami. Gdzieś indziej wybrzmiały już Jego słowa Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie. Ludzie powtarzali sobie te słowa, opowiadali o młodym Nazarejczyku, który chodzi od wsi do wsi i opowiada o miłości Boga. Słowom towarzyszyły znaki; ludzie chorzy spotkawszy Jezusa wracali do zdrowia. Dlatego nie brali Go za kolejnego obłąkanego albo sprawnego naciągacza. Nie brał pieniędzy. Niczego nie zbierał, o nic nie prosił. Ten Człowiek mówił o przyszłym świecie, w którym nie ma cierpienia i zła. Obiecywał niebo. Zabierał ból, przywracał ulgę. I niczego nie żądał z wyjątkiem tego, aby ludzie wracali z zawiłych bezdroży egoizmu do prostoty dziecka wobec Boga. Łamał schematy. Nie patrzył z wyniosłością uczonego w Piśmie, ale z pozycji nazaretańskiego rodaka. Nie rozsiewał pogardliwych spojrzeń faryzeusza, lecz ciepły uśmiech galilejskiego cieśli. Jego oczy prześwietlały serce bez oskarżania i osądzania. Niosły w sobie pokój i afirmację. Wreszcie pokazał, że nie jest indywidualistą, który sam mądry nauczy innych wszystkiego. Powołał do budowania wspólnoty miłości. Zwrócił się spokojnie, acz stanowczo do Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, a potem do Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, aby poszli za Nim, a On uczyni ich rybakami ludzi. Natychmiast zostawili sieci, ojca, bliskich i poszli za Nim. Ten moment zdeterminował całe ich dalsze życie. Nie była to hipnoza, która prędzej czy później musiałaby się kiedyś skończyć. Nie była to młodzieńcza fascynacja, która jako emocja rozwiałaby się kiedyś jak dym. To była chwila przełomu, gdy owych czterech galilejskich rybaków zrozumiało nie myśląc i wiedziało nie rozumiejąc, że obok ich śmierdzącej rybami biednej codzienności przechodzi największa Miłość, która może przekształcić świat na nowo. Miłość, jakiej świat nie widział i której nie uchwycą słowa. Miłość powołująca do ukochania Boga i bliźniego.
Każdy ma takie swoje jezioro Galilejskie we własnym życiu. Pamiętasz, która to była u Ciebie godzina? Przypominasz sobie, gdzie to się stało, gdy zrozumiałeś, że Bóg powołuje Cię do małżeństwa z tą oto ukochaną osobą? A może pamiętasz, to miejsce i czas, gdy dotarło do Ciebie, że Bóg chce całego Twego istnienia do posługi w Jego Kościele? Być może byłeś wtedy na Zajordaniu pogan, a On spojrzał na Ciebie z miłością. Pytanie o istnienie Boga jest fundamentalne, ale można na nie odpowiedzieć tylko swoim wyborem całkowitego pójścia za Nim. Dokądkolwiek nas poprowadzi. Natychmiast. Ufnie, jak Piotr, Andrzej, Jakub i Jan… Dzisiaj Święci.